Oczami Eleny:
Już południe, jak ten czas szybko leci. Siedziałam sobie właśnie
wygodnie na krześle, podczas gdy Damon krzątał się po kuchni. Nie ukrywajmy,
był to bardzo rzadki widok. Wampir zwykle nie kwapił się do choćby do pomocy, a
co dopiero do samodzielnego gotowania, dlatego śledziłam wzrokiem każdy jego
ruch.
-Jesteś pewny, że nie
potrzebujesz pomocy?- Zapytałam, chociaż chłopak sprawnie posługiwał się nożem
i garnkami.
-Jestem pewny- Odparł
krótko, biorąc do ręki zieloną paprykę.
-Ale będzie to jadalne?-
Zaczęłam się droczyć, spoglądając na niego sceptycznie i podchodząc trochę
bliżej.
-Wątpisz w moje
umiejętności kulinarne?- Uniósł brwi do góry. Położył warzywo na desce i
przekroił je.
-Nie ja to
powiedziałam- Złośliwie wystawiłam język.
-Oj, nie grab sobie,
bo będziesz tego żałowała- Zagroził mi palcem, uśmiechając się pod nosem.
-Tak? Trzęsę się ze
strachu...- Prychnęłam cicho.
Nic nie odpowiedział. Odłożył nóż na
blat i bez ostrzeżenia przewiesił mnie sobie przez ramię. Podobnie jak Shrek
Fione. Musiało to wyglądać komicznie. Poprawił mnie, tak abym się nie
ześlizgnęła i wyprowadził z pomieszczenia.
-Ej, co robisz?-
Zapytałam ze śmiechem, podczas gdy Damon kładł mnie na wersalce.
-A teraz siedzisz tu
i czekasz- Powiedział stanowczo, wskazując ręką na siedzisko.
-A jak się nie
dostosuję?- Nie żebym zaraz miała z powrotem pobiec do kuchni, ale zapytać się
nie zaszkodzi.
-To zamknę cię na
górze i wypuszczę dopiero jak skończę- Wzruszył ramionami. –To jak będziesz tu
siedzieć jak grzeczna dziewczynka?
-Jakbym miała jakieś
wyjście…- Skrzywiłam się. Puścił tę uwagę mimo uszu i wrócił do kuchni.
Zostałam sama na kilka minut. Nie
mając żadnego zajęcia bezczynnie wpatrywałam się w sufit, co jakiś czas głośno
wzdychając.
Po jakiś piętnastu minutach nie
wytrzymałam. Podniosłam się z kanapy i pod pretekstem zaspokojenia pragnienia,
ruszyłam z powrotem do kuchni.
-Zgubiłaś się?- Usłyszałam,
gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia.
-To już nawet nie
mogę się napić?- Rzuciłam, całkowicie ignorując wcześniejsze polecenie Damona.
Nie spiesząc się podeszłam do
lodówki. Wzrokiem przejrzałam jej zawartość, aż w końcu natrafiłam na sok
pomarańczowy. Nie zaprzątając sobie głowy szklanką, czy innym naczyniem,
pociągnęłam z przysłowiowego gwinta. Schowałam sok na miejsce, zatrzasnęłam
drzwiczki i oparłam się o parapet.
Spojrzałam na Damona, który wkładał
zrobiony przez siebie szaszłyk do piekarnika. Nastawił stoper i zwrócił się do
mnie.
-Co ty tu jeszcze
robisz?- Wzruszyłam obojętnie ramionami. Chłopak podszedł do mnie. Zmarszczył
brwi i przekrzywił głowę lekko w lewą stronę. –Obraziłaś się?- Kolejne
wzruszenie ramion. –Za co?
-Dlaczego z góry
zakładasz, że się obraziłam?
-Ponieważ nie
odpowiadasz- Odparł jakby to było oczywiste.
-Bo nie mam ochoty-
Odwróciłam się przodem do okna. Słońce świeciło na całego. Wiatr delikatnie
poruszał zielonymi liśćmi, a na zielonej, równo przystrzyżonej trawce w
skupiskach rosły bialutkie stokrotki. Sam ten widok potrafił poprawić
człowiekowi humor. –Poza tym nie odpowiadam na głupie pytania.
-Widzę, że już
wróciłaś do swojego prawdziwego oblicza- Poczułam silne ramiona obejmujące mnie
od tyłu.
-Prawdziwego
oblicza?- Zdziwiłam się.
-Do pyskowania-
Odparł ze śmiechem, po czym cmoknął mój policzek.
-Skoro tak sądzisz…-
Uśmiechnęłam się delikatnie i przekręciłam twarzą do Damona. Chłopak nie
czekając na pozwolenie złączył nasze usta w pocałunku.
Oczami Stefana:
-Cóż to za niemiła
niespodzianka- Mruknąłem ujrzawszy osobę stojącą za drzwiami pokoju hotelowego.
-Ja się cieszę, że cię
widzę- Stwierdziła Katherine, bez zaproszenia wchodząc do środka. Po drodze
przejechała ręką po moim policzku. –Tęskniłam.
-Szkoda, że nie mogę
powiedzieć tego samego o sobie. Czego chcesz?- Wolałem mieć to spotkanie jak
najszybciej z głowy.
-Zobaczyć się z tobą.
Widzę, iż jako ten najmądrzejszy uciekłeś z Mystic Falls- Powiedziała
usatysfakcjonowana.
-Uciekłem?- Nie do
końca wiedziałem, o co jej chodzi. Znów coś kombinuje.
-No wiesz, Jake,
zaklęcie i te sprawy- Wzruszyła ramionami. –Chyba, że nie wiesz… W sumie nie
mój problem.
-Jakie zaklęcie?
-Nieważne- Mruknęła
kierując się do wyjścia.
Nie mogłem pozwolić, aby teraz
opuściła ten pokój. Nie po tym, co powiedziała i co wie. Może i wyjechałem, ale
pogodziłem się z wyborem Eleny, a i z Damonem miałem w miarę dobry kontakt.
Tak więc, niewiele myśląc,
przygwoździłem Katherine do ściany.
-Spokojnie, bo sobie
krzywdę zrobisz- Rzekła niewzruszona.
-O mnie się nie
martw- Powiedziałem stanowczo, po czym zostałem gwałtownie odepchnięty do tyłu.
Ledwie zachowałem równowagę.
-Raz: jestem od
ciebie starsza. Dwa: nie żywię się zwierzętami. Chyba nie myślisz, że mnie tu
zatrzymasz…?- Oznajmiła, strzepując paproch ze swojej krótkiej sukienki.
Popatrzyłem na nią gniewnie. –No dobra. Powiedzmy, że mam dzień dobroci dla zwierząt.
Jake: gorszy od Klausa. Zaklęcie: potrzebny sobowtór. To tyle, co powinieneś
wiedzieć- Wzruszyła ramionami. –I dobrze radzę, nie wracaj do Mystic Falls.
Wyminęła mnie, pomachała i wyszła,
zostawiając mnie sam na sam z myślami.
Oczami Damona:
Po obiedzie wyszliśmy na spacer.
Mając w dłoni czekoladowe lody włoskie, zasiedliśmy na ławce. Elena oparła
głowę na moim ramieniu i w zamyśleniu przyglądała się fontannie.
-Wiesz, to już jakieś
pół roku, od kiedy mamy spokój z Katherine, Klausem, hybrydami, ze wszystkim-
Stwierdziła cicho, uśmiechając się delikatnie.
-Lepiej późno niż
wcale- Odpowiedziałem. Chociaż miałem dziwne przeczucie, iż nie potrwa to już
długo. Wolałem jednak odpędzić od siebie te myśli i nie martwić Eleny zawczasu.
Niespodziewanie poczułem wibracje
telefonu, wydobywające się z mojej kieszeni. Szatynka spojrzała na mnie
pytająco.
-Braciszek się
stęsknił- Wytłumaczyłem. Dotknąłem zielonej słuchawki i od razu przełączyłem na
głośno-mówiący. –Zakład pogrzebowy „Radość”. W czym mogę pomóc?- Dziewczyna
szturchnęła mnie łokciem, prychając pod nosem.
-Cóż za kreatywna nazwa- Rozległ się głos Stefana. –Rozkręcasz nowy interes?- No proszę, od
kiedy mój braciszek stosuje riposty? Słabe, bo słabe, ale są.
-A co? Potrzebujesz
pochować każdego szaraczka, wiewióreczkę i Bambi, którego kiedykolwiek
wyssałeś?- Uniosłem brwi do góry.
-Czy możecie, chociaż
raz postarać się zachowywać poważnie?- Spytała Elena z udawaną irytacją i
powstrzymywanym uśmiechem na twarzy.
-Racja. Nie po to dzwonię. Widziałem się z Katherine- Oznajmił
Stefan, przybierając formalny ton głosu.
-I co w związku z
tym?
-Dowiedziałem się tylko, że ucieka przed jakimś Jakem, który
prawdopodobnie jest gorszy od Klausa. Znowu chodzi o jakieś zaklęcie, do
którego potrzebny jest sobowtór. Tyle mi powiedziała- Powiedział bezradnie.
-No to świetnie. Czy
do wszystkich zaklęć potrzebny jest sobowtór?- Podsumowałem, starając się
zapanować nad sobą. Miałem ogromną ochotę rzucić czymś, rozwalić, ewentualnie
skręcić komuś kark. Cokolwiek, co pozwoliłoby mi rozładować negatywną energię. Zamiast
tego wziąłem głęboki wdech.
-Jeżeli dowiem się czegoś więcej dam wam znać. Do tego czasu uważajcie
na siebie.
-Jasne, ty też. Do
usłyszenia- Pożegnała się Elena.
-Cześć bracie-
Mruknąłem i zakończyłem połączenie.
Spojrzałem na Szatynkę, która już od dłuższego czasu kurczowo trzymała
się mojej dłoni.
-Zapeszyłaś-
Podsumowałem cicho.
Witam was bardzo serdecznie :)
Jak widzicie po bardzo długim czasie pojawił się rozdział.
Może nie jest najdłuższy,
ale jak pewnie zauważyliście, nie przepadam pisać długich opowiadań.
W każdym razie, śmiało mogę powiedzieć,
że zaczęły się wakacje.
No może nie do końca, ale takie lekcje, to nie lekcje. ;p
W związku z tym rozdziały będą się pojawiać w miarę regularnie :)
(tak jak na początku)
Dodatkowo planuję założyć, jeszcze jednego bloga o tej samej tematyce :)
Więc, jeżeli jesteście zainteresowani, czytaniem jeszcze jednych moich wypocin
i chcecie zostać poinformowani kiedy pojawi się prolog,
zostawcie informacje w komentarzu ;)
Nie będę was już dłużej przynudzała,
jeszcze tylko podziękuję wam z całego serduszka za komentarze
oraz bardzo serdecznie pozdrowię.
Buziaki :*